Co jakiś czas mamy okazję oglądać w telewizji przedwojenną polską komedię (z 1933 roku) „Każdemu wolno kochać”. Jest w niej m.in. epizodyczna scenka rozgrywająca się w miasteczku pod znamienną nazwą „Wygłupin”. Otóż włodarze tego „sławetnego” grodu długo zastanawiali się „czym zaimponować światu”, rozważając dwie koncepcje budowy: „czy dom gry, czy dom wariatów?”. Ostatecznie wybrali i zrealizowali drugą. Jednakże podczas uroczystego otwarcia obiektu, uznanego przez nich za „ostatnie słowo nauki”, okazało się, że jest on zupełnie bezużyteczny gdyż „na sto kilometrów wokół niego nie ma ani jednego wariata”.
Dziwnym trafem ta zabawna scenka przypomina mi się zawsze kiedy przejeżdżam, czy przechodzę przez rzeszowski „Most Mazowieckiego”. Bo most to naprawdę imponujący, długi prawie na pół kilometra, z ponad stumetrowej wysokości pylonem! Nie ma co, gigant godny… no może nie Amazonki, ale na pewno Wisły lub Odry! W tym tylko rzecz, że wzniesiono go nad niewielką rzeczką – Wisłokiem. Słyszałem od ludzi, którzy pierwszy raz przejeżdżali przez Rzeszów, że widząc z daleka wysoki pylon mostu, byli święcie przekonani, że Wisłok musi być potężną rzeką, a później, patrząc z góry przez długi czas nie mogli tej wielkiej rzeki zobaczyć, a gdy w końcu ujrzeli, określili ją mianem nędznego strumyka. No z tym strumykiem to chyba nieco przesadzili, co nie zmienia oczywistego faktu, że zamiast wybudowania za ogromne pieniądze super-mostu, można było wybudować w tym, lub nieco innym miejscu, most znacznie mniejszy, a przez to znacznie tańszy i w budowie i później w konserwacji. A za zaoszczędzone fundusze można byłoby wybudować w Rzeszowie dodatkowe dwa, trzy nowe mosty, a może nawet więcej, bo nadal jest ich zbyt mało.
Ale gigantyczny most stoi i oczywiście skrajną głupotą byłoby go teraz rozbierać. Nie wolno nam natomiast popełniać tych samych błędów! A na to niestety się zanosi, gdyż obecne władze Rzeszowa, z prezydentem Tadeuszem Ferencem na czele, od ponad roku forsują koncepcję wybudowania nad rzeszowskim zalewem jeszcze potężniejszego mostu, najdłuższego w Polsce, mającego prawie kilometr długości, a zatem prawie dwa razy dłuższego od „Mostu Mazowieckiego”.
Wybudowanie mostu nad zalewem jest niezbędna z uwagi na konieczność budowy ulicy łączącej ulicę Podkarpacką z ulicą Sikorskiego, co w istotny sposób rozwiązałoby problemy komunikacyjne południowej części Rzeszowa. Rzecz w tym, że w forsowanej przez obecne władze Rzeszowa koncepcji budowy wspomnianej trasy most miałby przecinać zalew ukośnie, w najszerszym jego miejscu!
Przeciwko takiemu rozwiązaniu protestowali od samego początku zarówno mieszkańcy licznych domów, które podczas budowy nowej ulicy musiałyby zostać wyburzone, jak i ekolodzy z uwagi, że most przebiegałby ponad „ptasią wyspą”. Wspomniani mieszkańcy przedstawili własną propozycję przebiegu trasy łączącej ulice Podkarpacką i Sikorskiego, zgodnie z którą most przecinałby zalew w stosunkowo najwęższym jego miejscu i nie potrzeba byłoby wyburzać tak wielu domów. Już na pierwszy rzut oka propozycja ta wydaje się znacznie bardziej rozsądna niż koncepcja obecnych władz miasta.
Zaproponowany przez mieszkańców przebieg nowej trasy, wraz z wybudowaniem nad zalewem znacznie krótszego mostu, wsparł ubiegający się o wybór na prezydenta Rzeszowa, Wojciech Buczak, obecnie poseł PiS, a wcześniej przewodniczący Zarządu Regionu Rzeszowskiego NSZZ „Solidarność”, umieszczając ją w swoim programie wyborczym. Stąd propozycja mieszkańców określana jest powszechnie jako projekt Buczaka, podczas gdy propozycja obecnych władz miasta nazywana jest projektem Ferenca.
Jestem głęboko przekonany, że w zbliżających się wyborach samorządowych, większość rzeszowskich wyborców odda swoje głosy na Wojciecha Buczaka, który podczas swojej konwencji wyborczej zaproponował szeroki, a zarazem bardzo spójny program rozwoju miasta, ukierunkowany w głównej mierze na zapewnienie wszelkich potrzeb jego mieszkańcom.
Ale gdyby przypadkiem w wyborach tych zwyciężył obecny prezydent, Tadeusz Ferenc, to niechybnie zrealizowałby plan zaimponowania światu najdłuższym mostem w Polsce, a być może zapragnąłby zaimponować także wybudowaniem czegoś jeszcze bardziej gigantycznego.
Tylko po co mamy imponować światu kosztowną, a zarazem zbędą gigantomanią? Rzeszów to nie filmowy Wygłupin!
Jerzy Klus