Od kilku dni mamy kalendarzową wiosnę, lecz niezbyt wielu to cieszy. W poprzednich latach wielu z nas, o ile nie większość, snuła o tej porze plany spędzenia letnich miesięcy gdzieś w kraju, lub poza jego granicami, w tym w pięknej Italii. W tym roku jest inaczej, wszelkie nasze plany po prostu „wzięły w łeb”, gdyż dopadł nas chiński koronawirus! Coś tak niezmiernie nikłego, że dojrzeć je można jedynie dzięki mikroskopowi elektronicznemu, a zarazem tak mocarnego, że zdołał już zgładzić tysiące ludzi na świecie, a najwięcej w Italii! Czy zatem to, co na nas spadło nie powinno nas skłonić do refleksji, że żyjąc w XXI wieku zmagamy się z tymi samymi problemami, z jakimi zmagali się ludzie świata antycznego czy średniowiecza. Bo pomimo ogromnego rozwoju nauki i techniki jesteśmy, tak jak oni, bezbronni wobec wszelkiego rodzaju nieznanych nam wcześniej chorób. A zatem, cóż z tego, że człowiek coś sobie zaplanuje, kiedy to nie on o realizacji tych planów decyduje, tylko Pan Bóg, którego plany nie są identyczne z planami naszymi. Bo jak możemy przeczytać w Piśmie Świętym: „… myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami” (Stary Testament, Księga Izajasza).
Jak na razie, obecny polski rząd, radzi sobie z narastająca epidemią stosunkowo nieźle, zwłaszcza jeśli porównamy to do tego co się dzieje w najbogatszych, a zarazem najbardziej rozwiniętych gospodarczo, krajach europejskich. Dzięki stosunkowo wczesnemu ograniczeniu do minimum ruchu granicznego i wprowadzenia bardzo uciążliwych dla ludzi ograniczeń, liczba osób, u których wykryto u nas koronawirusa jest niższa, niż osób, które w innych krajach wskutek zakażenia nim zmarły. Oczywiście istotne jest to, że przytłaczająca większość Polaków wykazała się znacznym większym stopniem zdyscyplinowania, stosując się ściśle do poleceń władz w sprawie zachowywania się podczas epidemii, niż słynący ponoć ze skrajnego zdyscyplinowania i ślepego podporządkowania się poleceniom władz Niemcy, nie mówiąc już o Włochach, Hiszpanach, czy Francuzach. Ale nie wiemy co nas jeszcze czeka, kiedy epidemia ostatecznie się skończy i jakie przyniesie negatywne skutki, w dla gospodarki.
Przewidując, że wskutek epidemii może dojść do kryzysu gospodarczego, rząd Zjednoczonej Prawicy przygotował pakiet ustaw mających złagodzić jego ewentualne skutki, a co więcej zapowiedział ich szybkie wprowadzenie w życie, przeznaczając na ten cel niebagatelną kwotę 212 miliardów zł.
I niestety, jak było to do przewidzenia, działania te, podobnie jak inne działania rządu Zjednoczonej Prawicy, spotkały się z miejsca z krytyką polityków totalitarnej opozycji, którzy uznali je za niewystarczające. Słuchając krytycznych uwag opozycji totalitarnej dotyczących propozycji rządu, a zarazem przedstawianych przez nich samych rozwiązań, można dojść do wniosku, że dzięki koronawirusowi budżet państwa rozrósł się nagle do niewyobrażalnych rozmiarów, a możliwości zaspokojenia wszelkich potrzeb stały się nieograniczone. Ale przecież: „żaden rząd wam tyle nie da, ile wam opozycja obieca” (zwłaszcza totalitarna!), bo jeśli się czegoś nie ma, czymś się nie dysponuje, to można to coś swobodnie na prawo i lewo rozdawać!
Więc choć wskutek epidemii wielu ludzi choruje, co nie skłania do wesołości, dla zilustrowania postaw polityków opozycji totalitarnej przytoczę anegdotę z wczesnych lat PRL: Nasłany na Podhale agitator partyjny przekonuje górali do ideologii komunistycznej. – Jak wprowadzimy komunizm wszystko będzie wspólne – tłumaczy góralom. Następnie zwraca się do jednego z nich: – Powiedz baco, czy gotów jesteś oddać swoje pole? – Oddam! – odpowiada bez namysłu baca. – Zachwycony tym agitator pyta dalej: – A oddasz swoją chałupę? – Oddam! – A oddasz konika? – Też oddam! – A krówki? – Też! – To na pewno oddasz także owieczki? – Nie, owieczek za nic nie oddam! – odpowiada baca. A to dlaczego? – pyta zdziwiony agitator. – Bo je mam! – odpowiada baca.
I niechaj ta anegdota posłuży za komentarz…
Jerzy Klus