Każdy szukający zawzięcie sensacyjnej informacji, zawsze ją gdzieś znajdzie, a gdy znajdzie, to zazwyczaj natychmiast obwieszcza ją całemu światu, jako oczywistą „prawdę objawioną”, nie przejmując się taką nieistotną kwestią, jak to, czy wyglądająca z pozoru na prawdziwą informacja ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Nic zatem dziwnego, że działającym zgodnie z tą zasadą niby-dziennikarzom z tzw. „wolnych mediów” udało się wytropić kolejną wielką aferę pisowskiego rządu, określoną przez nich jako „aferę mailową”. A wytropienie jej było łatwe, gdyż jeden z rosyjskich portali internetowych zaczął zamieszczać maile wykradzione przez hakerów z prywatnej skrzynki internetowej ministra Michała Dworczaka. To, że był to jeden z licznych rosyjskich cyberataków na nasz kraj potwierdzili ministrowie rządu Zjednoczonej Prawicy i powołane do tropienia takich ataków służby specjalne.
Niestety, jak było to zresztą z góry do przewidzenia, fakt zaistnienia rosyjskiego ataku na Polskę wykorzystali natychmiast politycy totalitarnej opozycji do kolejnych wściekłych ataków na znienawidzony przez nich rząd Zjednoczonej Prawicy. Na nic zdały się oświadczenia wydawane przez ministrów i przedstawicieli służb specjalnych, w których apelowali o rozsądne podejście do tej sprawy tłumacząc, że zarówno samo wykradzenie maili, jaki i zamieszczanie na portalu ich rzekomych treści, są elementami rosyjskiej gry dezinformacyjnej, mającej na celu wywołanie w naszym kraju ogólnego chaosu. Podkreślali przy tym, że w prywatnej skrzynce internetowej ministra Dworczaka nie było żadnych informacji ściśle tajnych, czy choćby poufnych. Zresztą o tym, że putinowska Rosja prowadzi obecnie cyberwojnę z całym zachodnim światem, w tym ze Stanami Zjednoczonymi, w sposób jednoznaczny mówił nawet w Genewie prezydent USA, Joe Biden.
Jest także rzeczą ogólnie znaną, że jedną z form wojny informacyjnej jest wykradanie od przeciwnika informacji, w tym nawet niezbyt istotnych, by następnie publikować ich wybrane, lecz nieco zmienione, fragmenty, wraz z wielką ilością zupełnie już nieprawdziwych informacji, po to, by te nieprawdziwe wyglądały na prawdziwe.
Dla totalitarnych polityków wszystko to nie ma jednak najmniejszego znaczenia, bo przecież najważniejsze jest to, żeby móc nieprzerwanie atakować znienawidzony pisowski rząd, za wszystko, co tylko możliwe: za zupełny brak profesjonalizmu, za rażące łamanie podstawowych zasad bezpieczeństwa podczas internetowego przesyłania informacji, a nawet za zamiar użycia wojska do brutalnej rozprawy z uczestniczkami tzw. „Strajku Kobiet” pod przywództwem bohaterskiej Marty Lempart. Niektórzy z nich posunęli się nawet do tego, by twierdzić, że za atakiem na skrzynkę ministra Dworczaka nie stały żadne rosyjskie służby, tylko jacyś skrzywdzeni przez niego urzędnicy Kancelarii Premiera. A jeszcze inni, że ataku na skrzynkę internetową w ogóle nie było, tylko został on upozorowany przez PiS, żeby mieć pretekst do zgłoszenia i przeforsowania w Sejmie jakichś bliżej nieokreślonych, opresyjnych ustaw, które umożliwią wprowadzenie w Polsce skrajnej dyktatury.
Mamy zatem kolejny ewidentny dowód na to, że politycy totalitarnej opozycji, w swojej zapiekłej nienawiści do rządu Zjednoczonej Prawicy, zdecydowali się świadomie uczestniczyć w rosyjskiej wojnie dezinformacyjnej wymierzonej w Polskę.
Przed laty, Lenin nazywał tego rodzaju ludzi „pożytecznymi idiotami”, żartując, że nawet skłonni są sprzedać Sowietom sznur, na którym ci później ich powieszą. Jednakże, w przypadku polskich totalitarnych polityków mamy chyba do czynienia z czymś znacznie gorszym, bo oni nie są nawet pożytecznymi idiotami, a raczej pożytecznymi cynikami, dla których Jarosław Kaczyński jest znacznie większym wrogiem niż Władimir Putin.
Jerzy Klus