Politycy Zjednoczonej Prawicy wygrali wprawdzie wybory parlamentarne, ale choć uzyskali w nich znacznie więcej głosów niż w poprzednich wyborach, sytuacja w nowym parlamencie nie napawa zbytnim optymizmem. W nowym Sejmie PiS (wraz z ugrupowaniami koalicyjnymi) ma 335 posłów, czyli dokładnie tylu ilu ich miał w Sejmie poprzedniej kadencji. Znacznie gorzej jest w Senacie, gdzie Zjednoczona Prawica ma tylko 48 senatorów, czyli o co najmniej trzech za mało by być w stanie wybrać swojego marszałka i wygrywać kolejne głosowania. Zdarzyło się więc to, co niestety przewidywałem w moim poprzednim felietonie (ukazał się on tylko na stronie internetowej Zarządu Regionu), że senatorowie ugrupowań opozycyjnych, choć wzajemnie ze sobą skłóceni, przejmą Senat i gotowi są robić wszystko by (parafrazując Władysława Gomułkę) raz zdobytego Senatu nie oddać już PiS-owi nigdy – czyli co najmniej do końca obecnej kadencji parlamentarnej, a jak się uda to nawet do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej! Nic zatem dziwnego, że nawet politycy Zjednoczonej Prawicy, mimo oficjalnego prezentowania optymizmu, przyznają, że obecna kadencja parlamentarna może się okazać bez porównania trudniejsza od poprzedniej, także przecież bardzo trudnej.
I wszystko wskazuje na to, że prawdopodobnie taką ona będzie, gdyż dotychczasowa totalitarna opozycja, nazywająca się jak na ironię „Koalicją Obywatelską”, została po wyborach wzmocniona o jeszcze bardziej totalitarne ugrupowania Lewicy, złożonej z postkomunistycznego SLD, lewacko-libertyńskiej „Wiosny” i marksistowsko-lewackiego „Razem”. A przedsmak tego wzmocnionego opozycyjnego totalitaryzmu mieliśmy okazje poznać jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem pierwszych posiedzeń obu izb nowego parlamentu.
Zaczęło się od histerycznych ataków na prezydenta Andrzeja Dudę, który postanowił, podobnie jak to uczynił w 2015 roku, wyznaczyć na Marszałka Seniora Sejmu osobę o pięknej przeszłości opozycyjnej w czasach PRL. W 2015 roku pełnienie tej zaszczytnej funkcji (choć raczej symbolicznej, a przy bym krótkotrwałej) prezydent Duda powierzył śp. Kornelowi Morawieckiemu – legendarnemu założycielowi i przywódcy „Solidarności Walczącej”. Obecnie powierzył ją Antoniemu Macierewiczowi – chyba najbardziej zasłużonemu (spośród obecnie żyjących) działaczowi opozycji antykomunistycznej: aktywnemu uczestnikowi protestów z Marca 1968 roku, założycielowi i działaczowi Komitetu Obrony Robotników, ofiarnemu działaczowi struktur podziemnej „Solidarności”, a po roku 1989 bezkompromisowemu człowiekowi, który będąc ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego zapoczątkował ujawnianie agentów komunistycznych służb specjalnych, później sprawnie zlikwidował Wojskowe Służby Informacyjne, które po roku 1989 nie zostały zweryfikowane, choć związane były ściśle z wywiadem ZSRR, a po „katastrofie” pod Smoleńskiem, podjął się z pozoru niewykonalnego zadania, jakim było wyjaśnienie jej prawdziwych przyczyn. I za to wszystko, co Antoni Macierewicz zrobił dla Polski i Polaków (zarówno w dość odległej przeszłości, jak i w znacznie bliższej), zwłaszcza jednak za konsekwentne dążenie do wyjaśnienia prawdy o tym, co się rzeczywiście wydarzyło pod Smoleńskiem, został przez wszelkiej maści totalitarnych opozycjonistów śmiertelnie znienawidzony. Stał się zarazem obiektem skrajnie chamskich, całkowicie kłamliwych ataków, czasami zupełnie absurdalnych. Obwiniany był i jest nadal o wszelkie możliwe zło. I nie będzie chyba przesadą twierdzić, że trudno byłoby znaleźć jakiś haniebny czyn, popełnienia którego by mu nie zarzucono. W bezpardonowych atakach na A. Macierewicza totalitarni opozycjoniści posuwają się czasami do śmieszności, m.in. określając go mianem „świra”, a jednocześnie zarzucają mu działalność na rzecz interesów Rosji, a nawet bycie agentem rosyjskiego wywiadu. Nawiasem mówiąc, prezydentowi Dudzie trudno byłoby nawet znaleźć innego niż A. Macierewicz kandydata na Marszałka Seniora, który mógłby się poszczycić równie piękną, lub choćby nawet nieco mniej piękną, od niego przeszłością opozycyjną w latach PRL. Zmuszony był bowiem dokonać wyboru spośród najstarszych wiekiem posłów. Miał zatem do wyboru: Iwonę Śledzińską-Katarasińską (z PO) – członkinię PZPR (w latach1972-81), która po wydarzeniach z marca 1968 roku zasłynęła serią antysemickich ataków i krytyką protestujących studentów; Joannę Senyszyn (z SLD) – członkinię PZPR (w latach 1975-90), zaciekłego wroga Kościoła Katolickiego, autorkę skrajnie obraźliwych ataków na księży oraz osoby broniące wartości chrześcijańskich i narodowych; Dariusza Rosatiego (kiedyś w SLD, obecnie z PO) – działacza PZPR (w latach 1966-90), zarejestrowanego w 1978 roku przez SB jako kontakt operacyjny „Buyer”; Janusza Korwin-Mikkego (z Konfederacji Wolność i Niepodległość) – opozycjonisty w latach PRL, ale obecnie człowieka o kontrowersyjnych poglądach, zaciekłego wroga Unii Europejskiej, ale także systemu demokratycznego. Oraz ewentualnie Jarosława Kaczyńskiego – zasłużonego działacza opozycji w latach PRL, ale przez to, że założył PiS i jest jego prezesem, znienawidzonego przez totalitarnych opozycjonistów na równi z A. Macierewiczem.
Pomimo tego, nikt się chyba jednak nie spodziewał, że po wyznaczeniu go przez prezydenta Dudę na Marszałka Seniora Sejmu ataki te przybiorą formę niewyobrażalnie skrajnej histerii. Znamiennym objawem tej histerii było wystosowanie przez polityków Koalicji Obywatelskiej i polityków Lewicy listów do prezydenta Dudy (obydwu o prawie identyczne swojej treści) z żądaniem zmiany prezydenckiej decyzji o nominowaniu Antoniego Macierewicza na funkcję Marszałka Seniora. Autorzy listów utrzymywali, że nominacja ta „to hańba dla Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej”, a zarazem „obraza dla Polek i Polaków, którym na sercu leży dobro Ojczyzny”. Do ataków przyłączyli się politycy PSL, którzy nie wystosowali wprawdzie do prezydenta Dudy własnego listu z żądaniem zmiany decyzji w sprawie nominacji Macierewicza, lecz wypowiadając się w tej sprawie w mediach, twierdzili że nie uczynili tego jedynie dlatego, że uznali to za bezcelowy gest, gdyż z góry wiedzieli, że prezydent Duda się z niej nie wycofa.
Prezydent Duda oczywiście oparł się tym bezpodstawnym żądaniom i nie zmienił swojej decyzji. A. Macierewicz otworzył zatem obrady Sejmu i wygłosił krótkie, piękne przemówienie o patriotycznej treści, skrytykowane oczywiście natychmiast przez całą totalitarną opozycję i sprzymierzone z nimi media.
Zarówno w trakcie wystąpienia A. Macierewicza, jak i podczas wystąpień prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego doszło wprawdzie do kilku incydentów ze strony posłów opozycji totalitarnej (m.in. wznoszenia obraźliwych okrzyków, powiewania szalikiem z napisem Konstytucja, odśpiewanie przez posła Tomczyka Hymnu Narodowego), jednak Jarosław Kaczyński uznał je za na tyle nieistotne, że obwieścił w Sejmie koniec opozycji totalnej.
Chyba jednak zrobił to nieco za wcześnie biorąc pod uwagę choćby to, co się nieco później wydarzyło w opanowanym przez totalitarnych opozycjonistów Senacie, w którym największemu Klubowi PiS-u przyznali tylko jedno stanowisko wicemarszałka (spośród czterech) i tylko sześć (spośród szesnastu) funkcji szefów komisji senackich.
Jerzy Klus